Czy szkolne sprawdziany rzeczywiście są odbiciem wiedzy i umiejętności uczniów? Może chodzi tylko o to, by je zaliczyć i uzyskać względnie wysoką ocenę, skończyć pewien etap i już do niego nie wracać? Ale czy wyobrażamy sobie szkołę bez sprawdzianów?

 

Tak zwane sprawdziany wiadomości robię raczej rzadko i bardziej z konieczności niż z potrzeby, bo uczniowie mają niekiedy chęć utwierdzenia się w przekonaniu, że coś wiedzą i umieją, a sprawdzian z całym swoim ciężarem gatunkowym, z powagą stopnia wpisanego na czerwono podkreśla ważność takiej oceny. Tak przynajmniej wydaje się komuś, kto przygląda się sprawie z zewnątrz… Częściej jednak uczniowie wolą przekładać terminy sprawdzianów, oddalając w czasie jakąś dokuczliwą konieczność pisania czegoś, czego przeważnie nie chcą. No cóż, kartkówki, klasówki, sprawdziany, jak szkoła szkołą, były, są i będą, i robić je trzeba! No bo jak sprawdzić, czy uczniowie coś umieją?! Idąc za praktyką większości, próbuję więc w klasie, którą uczę, umówić się na tradycyjny sprawdzian wiedzy i umiejętności (po omówieniu, oczywiście, pewnej części materiału z gramatyki opisowej). Otwieram kalendarz. „W tym tygodniu wszystkie terminy zajęte” – informuje mnie rzeczowo uczennica z najbliższej ławki. – „Mamy codziennie po dwa… Może w przyszłym znajdzie pan jakiś dzień?” – zastanawia się, bo wie,
że w kolejnym tygodniu też będą sprawdziany. Sprawdzam. Biologia, geografia, matematyka, chemia, język angielski… Ich liczba zastanawia mnie i trochę przeraża. Kiedy znajdują czas, żeby się uczyć, skoro piszą same sprawdziany? I ja miałbym się jeszcze dorzucić do tej listy
z językiem polskim?

Dorzucam się jednak, ale w innej klasie. I też raczej z tradycji niż z konieczności. Dwadzieścia pytań z baroku. Wydaje mi się, że to synteza
– i wszystko omawiałem na lekcjach… Po sprawdzianie jeden z uczniów zwierza się: „Nie pamiętałem, kim był Jan Chryzostom Pasek. Ale wiem, kim był Jan Chryzostom. Mógłbym pisać o nim…”. Dociera do mnie groteskowość sytuacji. Znam tego ucznia – wyjątkowo błyskotliwy mówca, oczytany i sumienny, o niezłym piórze i przenikliwej inteligencji – i rzeczywiście wie sporo o Świętym Złotoustym Janie Chryzostomie…

Nie traktuję ostro tej anegdoty, bo wiem, że pytania, jak sprawdzać wiedzę i umiejętności oraz czy ją sprawdzać i jak ją oceniać, to pytania otwarte… Współczesna szkoła chyba sobie z tym nie radzi. Pamiętam czasy zwolenników pomiaru dydaktycznego z kręgu profesora Niemierki, był to krąg silny i ortodoksyjny; potem odwilż ewaluacji z niezapomnianymi ankietami osiągnięć, w których można było napisać wszystko, i erę oceniania kształtującego – osadzonego na koncepcji motywowania, a nie wskazywania braków… Era ta zdaje się teraz dobiega końca na rzecz samooceny wspartej autorytetem nauczyciela…

A sprawdziany, jak były, tak będą! I nie szkodzi, że uczeń po dwóch tygodniach nie będzie pamiętał imion bohaterów książki, którą właśnie czytał, nie odtworzy fabuły lektury, ważne, że sprawdzian zaliczył wysoko i przeszedł do następnego etapu…

 
Roland Maszka