Za zgrabnym tekstem i atrakcyjnym hasłem często kryje się niebezpieczna pustka. A czy w polskich szkołach też spotkamy puste hasła, słowa bez pokrycia, sformułowania na wyrost?

Reklamowy slogan „możemy się różnić, ale zawsze znajdziemy coś, co nas zbliża” przypomniał mi płótno René Magritte’a Tęsknota za domem. Obraz przedstawia grupę na moście. Dwie istoty – uskrzydlonego mężczyznę i lwa. Ale nie jest to spotkanie. I nie ma tu żadnego dramatyzmu, jaki mógłby wynikać z zetknięcia z drapieżnikiem. Ani człowiek, ani zwierzę nie widzą się i nie interesują się sobą. Tajemniczy mężczyzna zapatrzony w przestrzeń odwrócony jest tyłem do lwa, a spojrzenie zwierzęcia biegnie w przeciwnym kierunku – ku jakiemuś nieodgadnionemu obiektowi. Obie figury są nieobecne, choć znalazły się w tej samej przestrzeni. Należą do innych fabuł tego samego snu… Tak naprawdę nigdy się nie spotkają. Na tym właśnie polega siła sloganu – za zgrabnym tekstem i atrakcyjnym hasłem kryje się niebezpieczna pustka… Slogan nie spotyka się z życiem i jest zafałszowaniem rzeczywistości.

                                                                                                    René Magritte "Tęsknota za domem"

 
Na przykład jednym z takich szkolnych sloganów stało się twierdzenie: trzeba być asertywnym. Za tym pojemnym hasłem kryją się działania mające przekonać młodego człowieka do mówienia „nie”, do jasnego, odważnego wyrażania przekonań, pragnień czy emocji oraz troski o własną godność i prawa – bez naruszania dóbr innych, oczywiście… Ale czy szkoła uczy asertywności? Czy tylko pewnych technik zachowań? Może ważniejsza jest umiejętność wyważenia, co powiedzieć, a co przemilczeć?

Myśląc o edukacji, często ograniczamy ją do nauki.  Szkoła ma uczyć, wychowywać i przygotowywać do życia w społeczeństwie, przystosowywać do dorosłości… Bo edukacja to kształtowanie młodego człowieka. Ma stwarzać szanse. Do szkoły trzeba chodzić, egzaminy trzeba zdawać, wykształcenie trzeba mieć! No właśnie, czy trzeba?! Edukacja po prostu jest koniecznością w naszej rzeczywistości.
A współczesna szkoła nie rozpieszcza ucznia, tak jak rzeczywistość nie rozpieszcza współczesnego dorosłego… Pierwszy musi uporać się
z egzaminem szkolnym, drugi – z życiowym… Uczniowie często pytają, po co się tego uczymy, do czego to się przyda. I często słyszą – musisz to umieć, bo to może być na egzaminie…

Teraz jest po egzaminie! Chciałem sprawdzić, czy możliwe jest spotkanie na moście. Dlatego postanowiłem swoim abiturientom na lekcjach po prostu… poczytać. Nic szczególnego. Powrót do analogowego dzieciństwa… Sprawdzałem nośność sloganu o pokoleniu pochylonych głów: o młodych ludziach, którzy nie mogą żyć bez komputera i smartfona nawet przez czas jednej lekcji. Wybrałem kilka książek z półki dla dzieci i młodzieży: Onichimowska, Terakowska, Pratchett, Minkowski… Ale też wyżej: Prus, Dobraczyński, Czechow… Bez szczególnego klucza. Chodziło raczej o atrakcyjność fabuły, umiejętność jej odtworzenia i dopowiedzenia… Prawie dorośli uczniowie słuchali jednego czytającego nauczyciela dłużej niż czterdzieści minut, w skupieniu, a nawet jeśli „siedzieli” w telefonach, potrafili zrekonstruować fabułę. I naprawdę ich interesowała… Było w tym coś jakby z opowiadania baśni… Most między tym, co było udziałem naszego dzieciństwa, a tym, co jest tak różne i nowe, jest jednak możliwy…

Roland Maszka