W nomenklaturze szkolnej wszystko, co podlega humanistycznemu oglądowi – konkretyzacji i interpretacji, nazywane bywa tekstem kultury. Jest nim zatem literatura piękna, eseistyka, publicystyka… Jest nim malarstwo i rzeźba, film i spektakl teatralny, instalacja, dzieło muzyczne, może być nim także ubiór i zachowanie…  Tekst kultury jest nośnikiem utrwalonych wzorców, ale w świadomości ucznia jawi się jako konkret, a nie abstrakcyjne pojęcie…

Zanim gimnazja staną się historią i tak trzeba będzie rozwiązać problem czytania tekstów kultury… 

W czasie lekcji pokazuję kadr z filmu Chaplina. Ma być pretekstem do rozmowy o rzeczywistości widzianej na obrazie. Zakładam, że uczniowie nie znają filmu i nie potrafią odnieść treści kadru do całości fabuły – w przeciwnym razie plan „opowiedzenia” jakiejś historii w odniesieniu do jednej klatki filmowej nie powiedzie się. Ale przeczucia nie zawodzą mnie. Moi rozmówcy nie tylko nie oglądali Świateł wielkiego miasta… Nie znają Chaplina!

Opisując sytuację prezentowaną w kadrze, zauważają, że elegancki mężczyzna wręcza kwiaty młodej wytwornej kobiecie. Dziś już sama obecność melonika, marynarki, białej koszuli czy muszki jest odbierana jako ekwiwalent elegancji. Finezyjna fryzura kobiety czasów art déco i jej postać przypominająca dawny porcelanowy bibelot z gzymsu kominka też są mylące… Umyka uwadze młodych rozmówców przyciasny powleczony kurzem żakiecik z dziurawymi rękawami i za duże, zbyt szerokie spodnie – choć kadr jest dobrej jakości… Na razie nikt też nie rozpoznaje w człowieku z obrazu jednego z najsłynniejszych twórców kina… Na moją sugestię: po co bohater kadru miałby dawać kwiat kobiecie, która ma ich pełen kosz, dochodzą do wniosku, że – rzeczywiście – może to on dostał kwiat od niej… Może kupił? A więc kwiaciarka! Ujmujący uśmiech pięknej dziewczyny sprzedającej kwiaty… Trudno tu powiedzieć, czy kwiaciarka patrzy na „eleganckiego” rozmówcę, czy też jej wzrok zatrzymuje się na kwiecie? Świadomie jednak stawiam to pytanie. Tylko ja znam odpowiedź. Nie zdradzam jej jednak.

Kiedy Chaplin realizuje Światła wielkiego miasta, film dźwiękowy wchodzi w przestrzeń kina z całą mocą wyrazu. Połączenie ruchomego obrazu i dźwięku to istota widowiska zapisanego na taśmie celuloidowej, daje pożądany efekt. Dlaczego jednak twórca Świateł… nie robi filmu dźwiękowego (bo przecież Światła wielkiego miasta pozostają filmem niemym)? Dlaczego rezygnuje z mocy wyrazu, jaka tkwi w głosie bohatera płynącym z ekranu? Może dla Chaplina dźwięk jest tylko chwilową nowinką? Wypowiadany tekst nigdy nie wrazi w pełni tego, co wyrazi gest, ruch, grymas, jedno spojrzenie… Niewiele trzeba mówić, patrząc na stworzonego przez niego małego włóczęgę… W czasach Rockefellerów, w czasach pucybutów-milionerów Chaplin tworzy postać człowieka, któremu się nie powiodło, włóczęgi o sercu wrażliwym i wielkim… Chaplinowski ulicznik zepchnięty na margines pożądanego sukcesu – to ten bohater, którego chce oglądać widz tamtych czasów… Ale moi uczniowie tego nie wiedzą, nie znają Chaplina,  nie widzą nędzy ulicznika; a zatrzymany w kadrze obraz pozostaje obrazem wytwornego mężczyzny… I mają rację, bo Chaplin stworzył bohatera o ujmująco „eleganckiej” duszy…

Pokazuję jednak fragment filmu. Ten, w którym auto jakiegoś zamożnego Amerykanina zatrzymuje się przy krawędzi ulicy tuż przy siedzącej na murze ogrodzenia kwiaciarce. Kierowca będzie czekał, aż jego pracodawca – właściciel auta, pojawi się i wsiądzie, by zostać odwiezionym tam, dokąd poleci… Tymczasem jednak pojawia się Chaplin-tramp i zwraca uwagę na dziewczynę, ponieważ ta proponuje mu kwiaty. Chaplin podchodzi do niej? Czyżby nie widziała jego obdartej elegancji? Kwiaciarka chce ozdobić butonierkę włóczęgi i wtedy upuszcza kwiat… Schyla się i szuka go ręką, próbując odnaleźć. Szuka tak, jak szukamy czegoś w zupełnej ciemności. I wtedy do włóczęgi dociera… Ona nie widzi! Jest ślepa! Dociera to również do współczesnych młodych widzów. Efekt, jaki osiągam – cisza, zaskoczenie, wzruszenie…

Po jakimś czasie, pytam: kto obejrzał Światła wielkiego miasta. Podnosi się kilka rąk…  Uczniowie odkrywają też, że przecież znali wcześniej Chaplina! Słyszeli. Niewielu jednak poświęciło mu czas. To co przebrzmiałe wydaje się mało atrakcyjne…

W sopockim Teatrze Atelier oglądam po raz kolejny Światła wielkiego miasta – to pokaz klubowy, ale sala jest pełna. Oprawę dla niemego filmu stanowi muzyka na żywo improwizowana przez dwóch jazzmanów. Jazzowa muzyka potęguje efekt dawnego filmu… Sala jest pełna młodzieży.

Roland Maszka